Strona główna Fakty żywieniowe Jak się żywić? Przepisy Historia diety Forum  

  Forum dyskusyjne serwisu www.DobraDieta.pl  FAQ    Szukaj    Użytkownicy    Czat      Statystyki  
  · Zaloguj Rejestracja · Profil · Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości · Grupy  

Poprzedni temat «» Następny temat
FREEGANIE
Autor Wiadomość
krzysztof2

Pomógł: 25 razy
Dołączył: 14 Maj 2009
Posty: 756
Wysłany: Sob Sty 16, 2010 11:24   FREEGANIE

WITAM :hug:

"Życie za darmo " - Newsweek 24/2008

" Zamiast do sklepów chodzą do śmietnika. Bo tak jest modnie, ekologicznie i... zdrowo.
Na śniadanie: truskawki z miętą. Obiad: sałatka z bakłażana, zupa krem z warzyw, ciasto dyniowe. Kolacja: zapiekana cukinia ze szczypiorkiem, koktajl z bananów. Cena: zero złotych.
Tak wygląda menu Pawła Włodarczyka, 21-letniego studenta orientalistyki z Warszawy. Większość składników znalazł na śmietniku przy bazarze na warszawskim placu Szembeka. Kiedy kończy się tam tydzień targowy, sprzedawcy wyrzucają do kontenerów całe góry jedzenia. Część jest lekko nadpsuta, ale większość niczym nie różni się od tego, co kupujemy w sklepach: sałata, pomidory, cukinia, bakłażany, banany, czasami dynia albo truskawki. Wszystko na wyciągnięcie ręki. - Po prostu bierzesz i pakujesz do siatki - opowiada.
Paweł jest jednym z pierwszych polskich freegan (wyraz pochodzi z połączenia angielskich słów free - darmowy i vegan - wegański). Tacy jak on rezygnują z kupowania jedzenia i innych produktów w ramach sprzeciwu wobec coraz większej produkcji i konsumpcji, które prowadzą do powstawania nadmiaru śmieci. Dlatego starają się żyć za darmo. W Polsce wciąż jest ich niewielu. Studiują, pracują i często pochodzą z zamożnych domów. Grzebią po śmietnikach nie z przymusu, tylko z wyboru. - Kiedy zdasz sobie sprawę, ile dobrych rzeczy ludzie wyrzucają, to aż głupio potem wejść ci do sklepu i za nie płacić - opowiada Kuba Malczewski z Warszawy, student informatyki, który freeganizm praktykuje od półtora roku. Co tydzień razem ze swoją dziewczyną Martą chodzą na łowy nieopodal placu Szembeka. Mają swoich zaprzyjaźnionych sprzedawców, którzy oddają im jedzenie, zanim zostanie wyrzucone. Resztę znajdują sami na przybazarowym śmietniku.

Według danych Greenpeace'u statystyczny Polak produkuje 300 kg śmieci rocznie. To o sto kilogramów mniej niż przeciętny Europejczyk i połowa tego, co Amerykanin. Ale ilość produktów, które wyrzucamy, rośnie z każdym rokiem. Badania antropologa dr. Tima Jonesa z uniwersytetu w Arizonie pokazują, że Amerykanie wyrzucają do kosza prawie połowę swoich zakupów. Niektórzy stwierdzili, że to zdecydowanie zbyt wiele i dużą część tego, co inni uznają za śmieci, można z powodzeniem wykorzystać. Tak właśnie w latach 90. narodził się ruch freeganizmu.

Moda na niewydawanie pieniędzy, początkowo propagowana głównie przez środowiska ekologiczne i anarchistyczne, stała się popularna również wśród klasy średniej. Na przykład za oceanem. - W porównaniu z polskimi tamtejsi freeganie to luksusowi anarchiści - śmieje się Agnieszka Kozak, kulturoznawca, która w czasie studiów doktoranckich w Nowym Jorku uczestniczyła we freegańskich wycieczkach po śmietnikach. - Amerykańscy freeganie nie odmawiają sobie ani łososia, ani kawioru. Na tamtejszych śmietnikach można takich specjałów znaleźć całe mnóstwo - dodaje.

W Polsce wyrzucane są znacznie mniej wykwintne produkty. Ale rodzimi freeganie nie narzekają. - Czasami można sobie pozwolić na trochę żywieniowej ekstrawagancji - mówi Paweł. Kiedyś podczas podróży po Francji trafił ze znajomymi na bankiet. Na deser podawano truskawki z miętą.

- Strasznie mi zasmakowały, więc kiedy wróciliśmy do Polski, przez miesiąc codziennie robiliśmy sobie takie desery. W lecie truskawki można było znaleźć na każdym śmietniku przy bazarach, a miętę posadziliśmy w ogródku - zachwyca się Paweł. Śmietnikowe wyprawy potrafią też być niezłą przygodą. I to nie tylko dlatego, że freeganie o zdobycze muszą konkurować z miejscowymi pijaczkami. - Freegańskie łowy to loteria. Nigdy nie wiem, co danego dnia przyniosę do domu. Jak udało mi się trafić arbuza, to czułem się jak zdobywca skarbu - śmieje się Paweł. Kuba wspomina, jak znalazł kilkanaście pojemników z malinami. - Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że był początek stycznia, więc jedno takie pudełko kosztowało prawie 15 zł. Ktoś lekką ręką wyrzucił na śmietnik owoce warte kilkaset złotych - opowiada. Nie wszystko da się przejeść, ale freeganie dbają, żeby nic się nie marnowało. - Kiedyś przynieśliśmy do domu 20 bakłażanów. Po przyrządzeniu wszystkich możliwych potraw z bakłażanem i rozdaniu ich znajomym resztę zamroziliśmy. Na zimę, bo wtedy o świeże warzywa znacznie trudniej - opowiada Marta Gałecka, studentka UW.

Kiedy kończy się sezon, asortyment sprzedawców na targu staje się znacznie skromniejszy, mniej też można znaleźć na śmietnikach. Freeganie muszą szukać innych sposobów na darmowe jedzenie. Paweł w zimowe miesiące odwiedzał wegetariański Vega Bar przy al. Jana Pawła.

- To, czego w knajpie nie udało się sprzedać, mogłem na koniec tygodnia dostać za darmo: kanapki, kaszę, surówki, kotlety sojowe czy falafele - opowiada.
Idea życia za darmo nie ogranicza się tylko do jedzenia. Co prawda nie można u nas znaleźć na śmietniku butów Diora czy sprawnych laptopów jak w Nowym Jorku, ale jeśli tylko ma się pomysł, gdzie szukać, można trafić na różne skarby.

Prawie wszystkie meble w mieszkaniu Pawła są z odzysku. - Co prawda mam stylowy miszmasz, bo fioletowy welurowy fotel w salonie stoi obok ciosanej z grubego drewna ławy. Ale niczego nam nie brakuje - opowiada. Meble znajdują z reguły
przypadkiem. - Ludzie wystawiają je przed śmietnikami w całym mieście, nie trzeba ich specjalnie szukać. Dużej kanapy trudno nie zauważyć - mówi Kuba. Jeśli ma się trochę szczęścia, można trafić na używaną, ale sprawną pralkę czy lodówkę. - Wszystkie sklepy AGD mają obowiązek przyjmować od klientów stary sprzęt. To dla nich problem, bo muszą zająć się jego utylizacją, więc chętnie go oddają za darmo - opowiada Kuba.
Na podobnej zasadzie da się skompletować garderobę. - Ludzie wychodzą ze sklepu obuwniczego w nowych trampkach, a stare od razu wyrzucają do śmietnika. Te wyrzucone często są dobre, wystarczy je wyprać i wyglądają jak nowe - mówi Paweł, pokazując znalezioną w ten sposób parę butów marki Converse. Niestety, nie wszystko da się zdobyć za darmo. - Chcemy prowadzić normalne życie, a byłoby o to trudno, gdy się mieszka na squacie, bez środków higienicznych, komputera czy telefonu. Ale jeśli już jesteśmy zmuszeni iść z systemem na jakikolwiek kompromis, to sięgamy do portfela bardzo rozważnie - mówi Marta Gałecka. Nie kupują produktów pochodzenia zwierzęcego, używają kilkuletnich komputerów i darmowego oprogramowania. A jeśli muszą gdzieś pojechać, nie korzystają z aut. Poruszają się wyłącznie komunikacją miejską.

Freeganami bywają również artyści. 3 czerwca odbył się w Warszawie koncert filadelfijskiego zespołu Kingdom. Na swojej stronie internetowej członkowie grupy proszą fanów, żeby przynosili na koncerty butelki z używanym olejem. Dolewają go do paliwa i w ten alternatywny sposób napędzają busa, którym jeżdżą w trasy. Nie chcą płacić koncernom paliwowym i zanieczyszczać środowiska. To ich sposób na walkę z systemem. - Chociaż tak naprawdę freeganie są od systemu zależni
- opowiada Kuba. - Żyjemy z tego, co inni wyrzucą. Najpierw więc ktoś to musi wyprodukować. Ale chciałbym obudzić się kiedyś na świecie, w którym na śmietnikach nie zalegają tony świeżego jedzenia. "


POZDRAWIAM Z ZIELONEJ GÓRY :papa:
 
     
xvk 

Pomogła: 20 razy
Dołączyła: 31 Sie 2009
Posty: 715
Skąd: Poznań
Wysłany: Czw Sty 21, 2010 16:27   FREEGANIE po polsku w Trójmieście

"Tydzień za dychę"

Eksperyment z życiem (prawie) za darmo przeprowadza na sobie Aleksandra Kozłowska.

Większość dóbr i wygód zdobyłam, stosując handel wymienny - walutą był mój czas lub niepotrzebne mi rzeczy. Przez tydzień kupiłam jedynie przecenione bułki i jogurt, kapustę, sok, raz bilety na tramwaj, kiedy za zimno było na rower.

Najważniejsze to znaleźć miejsce do spania. Na początek zawsze można wrócić do rodziców, choć to łatwizna i tak naprawdę nie o to chodzi (znów zaczną się kłótnie o późne powroty do domu). Chyba że rodzice (czy też znajomi) wyjadą i poproszą o opiekę nad mieszkaniem: pilnujesz chaty, wyjmujesz listy ze skrzynki i podlewasz rośliny, a przy tym masz gdzie spać i się umyć. Ale tak komfortowa sytuacja zdarza się rzadko, warto więc w czasach kryzysu znać inne możliwości darmowego spania. Ponieważ noclegownia przy schronisku św. Brata Alberta wydawała mi się doświadczeniem nazbyt ekstremalnym, zaczęłam od szukania w Trójmieście squatu. Niestety, oblatana w tych klimatach Iwona, przyjaciółka squatterka od kilku lat pomieszkująca w ten sposób w Londynie, szybko pozbawiła mnie złudzeń: w żadnym z trójmiejskich pustostanów squat nie funkcjonuje. Jeszcze do zeszłego roku można było tak określić Kolonię Artystów działającą na byłym terenie gdańskiej stoczni - w pracowniach mieszkali nie tylko sami twórcy, ale okazjonalnie także ich przyjaciele czy goście z innych miast. Stoczniowy obszar stanie się Młodym Miastem, reprezentacyjną dzielnicą Gdańska. Iwona kontaktuje mnie więc z Olą Polańską, trójmiejską couchsurferką.

Couchsurfing (dosłownie: serfowanie po kanapach) to nie tylko sposób na tanie zwiedzanie świata, to także cała filozofia. - Absolutnie nie możesz traktować domu kogoś, kto cię zaprasza, jak hotelu, że przychodzisz wieczorem, śpisz, rano zmykasz na miasto. To niedopuszczalne - tłumaczy mi Ola, studentka wnętrzarstwa w gdańskiej ASP. - Podstawową zasadą couchsurfingu jest wymiana - nie tylko miejsc do spania, ale także czasu i przyjaźni, które dajesz w zamian. Aby zostać 'kanapowym surferem', logujesz się na stronie www.couchsurfing.com, wpisujesz: nazwisko, wiek, zawód, zainteresowania, a także czy jesteś gotowy zaprosić do domu innego couchsurfera. Z nadzieją pytam, czy couchsurfuje się też w obrębie Trójmiasta. - Szczerze mówiąc, nie słyszałam o tym - przyznaje Ola. Na szczęście przez Iwonę poznaję Agę z Zaspy. O couchsurfingu słyszała, ale - jak mówi - nie zalogowała się jeszcze na stronie, bo wciąż trochę się waha. - To superidea, ale mieszkam z rodzicami i oni nie są zachwyceni wizją obcych ludzi snujących się po domu - tłumaczy. Zaprasza mnie jednak w ramach testu. Śpię na karimacie w jej pokoju, pół nocy gadamy o podróżach. Rano jemy śniadanie z jej rodzicami, a przy kawie proponują mi spanie na kolejną noc. Zgadzam się z radością, ale zaznaczam, że w zamian zrobię kolację.

Pasztet z grochu i kapuśniak w Caritasie

Z bezpłatnym wyżywieniem sprawa wygląda znacznie trudniej. Swój darmowy tydzień zaczynam od sprawdzenia okolicznych sklepów. Efekty? Więcej niż słabe. Na Zachodzie freeganie, ludzie nie tylko z potrzeby, ale głównie dla idei ograniczający ilość kupowanych produktów (żeby nie nakręcać spirali konsumpcji, maksymalnie wykorzystać recykling, a przez to żyć ekologicznie), żyją z tego, co wyrzucą inni, także z żywności na granicy przeterminowania wystawianej przez sklepy na śmietnik. Na osiedlu mam dwa supermarkety. Zaczynam od Grosza. Nerwowo kręcę się między półkami, układając w głowie pytania do sprzedawczyni: 'Co robicie z dżemem, którego data ważności minie jutro? A z czerstwym chlebem? Może są wczorajsze serki?'. Odważam się zaczepić panią z plakietką 'Kierownik sklepu'. - Nie możemy oddawać czy wyrzucać produktów, których przydatność do spożycia przekroczyła datę ważności. Sanepid na to nie pozwala - tłumaczy kierowniczka. - Gdy pozostaje dzień, dwa do przekroczenia tej daty, możemy towar przecenić nawet o 70 proc. O, proszę - teraz mamy jogurty po 30 groszy. Ale za darmo przeterminowanego towaru, nawet na pani odpowiedzialność, nie możemy oddać. A jak się pani zatruje?

Jestem wprawdzie przekonana, iż dżem, ser, cukier albo i chleb, których data ważności minęła ledwie wczoraj, nie zwaliłyby mnie z nóg, ale skoro jest tylko jogurt - dobre i to. Wydaję 60 groszy na dwie malinowe jogobelle, w sąsiedniej piekarni dokupuję jeszcze wczorajsze bułki po 15 groszy. Przy okazji załapuję się na ankietę pod hasłem 'Jakość obsługi i towaru w państwa sklepie', po której wypełnieniu można częstować się kruchymi ciasteczkami. Nie zważając na spojrzenia, sięgam pełną garścią - solidnie burczy mi już w brzuchu. Zaglądam jeszcze do Zatoki. Tu kupuję promocyjny napój jabłkowy w litrowym kartonie za 1,50 zł, a w nabiale trafi mi się degustacja serów. Hostessa podaje na tacy miniaturowe kawałeczki fety, kwadraciki goudy i masdamera. Jej zawodowy uśmiech blednie, gdy po raz czwarty sięgam po wykałaczkę z nabitą kostką sera.

Lepszym rozwiązaniem okazuje się wizyta na pobliskim targowisku. Rynek działa codziennie, kończy się ok. godz. 14. Gdy sprzedawcy zaczynają się zwijać, pytam jednego z nich o kilka ziemniaków, które mu zostały. - Może se pani wziąć - mówi nawet niezdziwiony. Dorzuca jeszcze dwa lekko obite jonagoldy i samotnego selera. Czując, że jestem cała czerwona, dziękuję mu i zmykam. Obserwuje mnie gruba baba w różowym berecie. - Może chce pani tę ostatnią kapustę i trochę marchwi, tu, przy końcu trzeba ją przyciąć, ale ogólnie dobra? - pyta. - Ale da pani zeta, zupełnie za nic nie mogę oddać.

Daję więc złotówkę i już mam wracać, gdy mój wyostrzony głodem wzrok przykuwają leżące pod sąsiednim straganem dwie cebule. Schylam się, a wtedy gość pakujący do wora fasolę i inne strączkowe bez słowa podaje mi torebkę grochu. Mówi tylko, że w sobotę jest więcej towaru, więc coś mi odłoży.

Uśmiecham się z wdzięcznością. Mam materiał na kolację u Agi. Gotuję zupę, a z grochu i marchwi robię wegetariański pasztet. Do tego mamy wczorajszy chleb za 60 groszy - i jeszcze śniadanie z głowy. Na warzywach ciągnę jeszcze jeden dzień, szybko przekonuję się też, że większość sklepowych promocji odbywa się w weekendy. Postanawiam więc sprawdzić lokalny Caritas. Codziennie o godz. 12.45 w jego sopockiej stołówce wydaje się 200 posiłków dla ubogich. Nikt nie pyta, kim jestem, bez problemu dostaję solidny dwudaniowy obiad: kapuśniak i krokiety ziemniaczane z pieczenią rzymską i surówką. Zimno i 40-minutowa jazda na rowerze sprawiają, że mój apetyt sięga sufitu. Zajęta jedzeniem nie zwracam nawet szczególnej uwagi na siedzącego obok i głośno siorbiącego zupę zarośniętego pana w brudnym płaszczu.

Ubodzy i bezdomni mogą też pożywić się na Dworcu Głównym w Gdańsku. W każdą niedzielę dwa wielkie kotły zupy przywożą tu aktywiści ruchu Food Not Bombs (Jedzenie Zamiast Bomb). - Na stałe jest siedem--osiem osób plus kilkunastu przyjaciół i sympatyków - mówi Michał Błaut, od ośmiu lat związany z gdańskim oddziałem FNB. - W różnych mieszkaniach, komu to akurat pasuje, co sobotę gotujemy 40-50 litrów zupy. Warzywa czasem dostajemy na giełdzie, czasem kupujemy ze składek. Zupę rozdajemy jesienią i zimą. Gdy robi się ciepło, bezdomni tu nie przychodzą. Teraz też jest ich mniej. Firma ochroniarska ich przegania z dworca, my też musieliśmy wynieść się z budynku, serwujemy zupę na ulicy. Kiedyś przychodziło na nią nawet 50 osób: biednych, emerytów, głównie mężczyzn, choć przez jakiś czas zjawiała się też cała rodzina. Słyszałem, że teraz w jakimś mieście w akcję włączyli się właściciele arabskich knajpek, rozdają falafele zamiast bomb. Za pomoc przy rozlewaniu zupy dostaję jej drugą miseczkę. Przydaje się, bo dzień dziś mroźny. Gdybym wzięła ze sobą słoik, jak ta para starszych ludzi, miałabym jeszcze grochówkę na kolację.

Trochę kultury

Najprostsze okazuje się bezpłatne uczestnictwo w kulturze. W wygodnym fotelu osiedlowej biblioteki (uprzejma bibliotekarka sama proponuje herbatę) przeglądam nie tylko bestsellerowe nowości, ale także gazety. Stąd wiem, kiedy i gdzie odbywa się jaki wernisaż, koncert czy spotkanie z poetą (zazwyczaj towarzyszy mu poczęstunek), na które wstęp jest wolny. Dziś wybieram się na otwarcie wystawy grupy Krecha do Nadbałtyckiego Centrum Kultury i 'Obsesję papieru' do Żaka. Wcześniej jednak trzeba zadbać o wygląd. Robię więc szybki tour po okolicznych drogeriach i aptekach. Tu nie mam oporów w proszeniu - w końcu zanim kupię krem za 98 zł, mam prawo go przetestować. Ekspedientki, czasem niechętnie, czasem samorzutnie, dają mi w końcu tyle próbek markowych kremów i szamponów, że starczy na co najmniej dwa tygodnie, gorzej z pastą do zębów - wśród moich łupów jest tylko jedna tubeczka Colgate Whitening. Z darmowym makijażem też nie ma problemu. W większości galerii handlowych odbywają się pokazy malowania. Wystarczy zażyczyć sobie makijaż dzienny, na popołudniowe wyjście lub wieczorowy, by blada, zimowa twarz nabrała kolorów. Z połyskującymi srebrem powiekami (makijaż wieczorowy) i bladymi ustami, pachnąc na kilometr Naomi Campbell Cat Deluxe AT Night z testera, jadę (tym razem wyjątkowo tramwajem, co w obie strony kosztuje 5,60 zł) do NCK. Wystawa, owszem oryginalna, ale dla ciała jest tylko wino. Dobre i to. Lepiej trafia się w Żaku, który od dawna słynie z dobrej kuchni. Wykorzystują to starsi panowie, stali bywalcy wernisaży charakteryzujący się tym, że najpierw długo okupują bufet, dopiero potem rzut oka poświęcają wystawie. Dziś od razu do nich dołączam. Ten z odwiecznym parcianym chlebakiem podaje mi koreczki z sera i oliwek, siwy w marynarce przysuwa paluszki i miskę mandarynek. Okazuje się, że to nie wszystko. Clou wieczoru stanowi gęsty, znakomity gulasz pani Tereski. Wprawdzie zarezerwowany jest dla VIP-ów (znanym tylko im hasłem, które należy szepnąć przy barze, jest po prostu 'gulasz'), ale wystarczy niewzruszona pewność siebie, z jaką mówię: 'Dla mnie to samo co dla pana', by dostać pełen talerz świetnej potrawy.

Bezpłatnie można oglądać wystawy także po wernisażu. Tak dzieje się w większości małych galerii, do większych placówek, w tym muzeów, obowiązuje jeden dzień wstępu wolnego w tygodniu. Do sporej części klubów panie do godz. 22 wpuszczane są bezpłatnie, bywają też darmowe koncerty. Większe koncerty zazwyczaj są jednak biletowane. W Żaku pytam, czy w zamian za posprzątanie po imprezie, ustawienie krzeseł itp. mogę na występ Voo Voo wejść za darmo. - To się u nas nie zdarza - mówi Borys Kossakowski, odpowiedzialny za organizowanie koncertów. - Chyba że pracujesz w obsłudze technicznej klubu. Ale mamy też taką fuchę dla studentów - można za darmo oglądać filmy podczas ostatnich seansów, trzeba tylko pilnować, czy ludzie na widowni nie palą, a na koniec zamknąć kino. - NCK często współpracuje z wolontariuszami - mówi z kolei Larry Ugwu, szef Nadbałtyckiego Centrum Kultury. - Za pomoc przy przygotowaniu imprezy wstęp na nią mają za free.

Ciuchy, książki, sofy

Udało mi się nawet odświeżyć garderobę. Znajoma Agi zaprosiła nas na domowy swap, czyli bezgotówkową wymianę ciuchów. Za trzy czerwone, do cna znudzone już bluzki dostałam jedną turkusową i dwie czarne plus zestaw koralikowych bransoletek). Takie imprezy regularnie odbywają się w sopockim klubie Lalala. Po niełatwych dwóch dniach zdobywania doświadczeń życie za darmo wchodzi mi jednak w krew. Na stronach gumtree.pl i za0.pl znajduję ludzi oddających tylko za transport (tu swoją terenową toyotą służy kolega Piotrek) karton książek (wśród nich trafiam na ulubionego Salingera i Margaret Atwood), bordową sofę w dobrym stanie (przydaje się znajomym Piotrka) albo ubranka dla dzieci. Intrygujące wydają się też propozycje wymiany, np. nauka angielskiego za hiszpański lub za lekcje salsy. Konsumpcję ogranicza się dziś także ze względu na ekologię. Na zeszłorocznych Gdyńskich Dniach Designu grupa młodych projektantów z Politechniki Poznańskiej przedstawiła projekt Thumbrider - zalogowani na stronie Thumbridera uczestnicy umawiają się na wspólną jazdę w tym samym kierunku, dzieląc się kosztami benzyny i opłat parkingowych.

Mój eksperyment z życiem (prawie) za darmo całkiem sporo mnie jednak kosztował: wielogodzinne łażenie w poszukiwaniu żywności, stres, wstyd. Wiem, że nie zabrzmi to odkrywczo, ale człowiek, który ma gdzie mieszkać, co zjeść i w co się ubrać, nawet nie zdaje sobie sprawy, jak trudno może być, gdy tego wszystkiego nagle zabraknie. Ja na szczęście miałam w odwodzie własny dom. Ale moim celem nie było wcielenie się w osobę bezdomną, tylko maksymalne ograniczenie kosztów życia. I to się udało.

źródło:
http://www.wysokieobcasy....n_za_dyche.html
 
     
krzysztof2

Pomógł: 25 razy
Dołączył: 14 Maj 2009
Posty: 756
Wysłany: Nie Sty 24, 2010 16:42   z życia bez pieniedzy

WITAM :hug:

Życie bez pieniędzy -" Była nauczycielka z Niemiec całkowicie zrezygnowała z używania pieniędzy" :
http://biznes.onet.pl/zyc...2,1,prasa-detal

Eksperyment. Biznesmen od roku żyje bez pieniędzy
http://deser.pl/deser/1,9..._pieniedzy.html

cytat:
"...Boyle mieszka w starej przyczepie, je to, co wyrośnie na niewielkiej działce. Jesienią zbiera w lesie grzyby, orzechy i jagody. Wykorzystuje odpadki wyrzucane przez supermarkety i restauracje. Zamiast pasty do zębów: autorska mieszanka rybich ości i nasion kopru włoskiego. Zamiast papieru toaletowego: stare gazety, które odkłada dla niego kioskarz.
- To prawda, że nawet najprostsze zadania, jak prysznic, czy pranie zajmują mi dużo czasu. Ale nigdy się nie nudzę i rzadko czuję się samotny. Chodzę na długie spacery, jeżdżę na rowerze. Rozpalam ogień. Tak wiele dowiedziałem się o jedzeniu, o świecie, o sobie - opowiada mężczyzna...".


POZDRAWIAM Z ZIELONEJ GÓRY :papa:
 
     
M i T 


Pomógł: 66 razy
Dołączył: 09 Lis 2007
Posty: 7106
Wysłany: Nie Sty 24, 2010 17:43   

Jaaaasne, lecz nieruchomości czekają na wypadek, gdy trYnd się wypali.
Dużo takich hipokrytów można usłyszeć w audycjach radiowych, jak to rozprawiają o rezygnacji z bogactwa i zaczynają gadać do drzew.
Ale na koniec mimochodem wspominają, że materialnie są doskonale zabezpieczeni. Po prostu jest moda na zielony socjalizm i podróże do śmierdzących Indii.

Tomek
 
     
_flo 


Pomogła: 38 razy
Dołączyła: 26 Wrz 2009
Posty: 2853
Wysłany: Nie Sty 24, 2010 18:25   

Wlasnie tacy "wyzwoleni" alter/antyglobalisci, hippie wszelkiej masci, hipsters jak najbardziej tez, zebrzadzcy o datki, "please support the good fight" - najbardziej mnie wkurzaja na dzien dzisiejszy. Potem toto wyrasta, nudzi im sie, i dolacza do mobu w city. :razz:

Uf! :)
Ostatnio zmieniony przez _flo Nie Sty 24, 2010 18:26, w całości zmieniany 1 raz  
 
     
M i T 


Pomógł: 66 razy
Dołączył: 09 Lis 2007
Posty: 7106
Wysłany: Pon Sty 25, 2010 22:01   

Xvk, a zauważyłaś, co autorka-eksperymentatorka jadła? Samiusieńkie węgle! Fajnie tak przez 10 dni pobawić się, ale nie można sugerować, że takie "życie" jest w porządku, nie można tego "sposobu" propagować jako w miarę normalnego. Nie mówiąc już o coachsurfingu.

A propos, kiedy autorka była zaproszona do TOK FM (do sobotniego "TOK TOK na wysokich obcasach") to zadzwoniła pewna malarka oburzona sugestią łażenia na wernisaże w celu darmowej "wyżery". Opowiadała, że czesto widuje takie osoby na swoich wystawach i że jest jej przykro z tego powodu, tym bardziej, że poczęstunek organizuje z własnych pieniędzy. No i niestety, jej komentarz został niezbyt przychylnie przyjęty przez autorkę artykułu i prowadzącą audycję. Ech...

Dla mnie tego typu artykuliki mają jeden cel - przedstawić biedę i nędzę jako coś, co nie tylko jest w porządku, ale może tez być "cool". Żeby czytelnik, jak mu się takie nieszczęście przytrafi nie narzekał i nie złościł się, a poszedł se najeść na wystawę (a przy okazji, jaki super kontakt ze sztuką!). :razz:

Moim zdaniem uczy to znieczulenia na cierpienie osób borykających się z biedą na codzień. Pisząc artykuły w stylu "patrzcie na mnie, bawiłam się w biedę przez 10 dni i nic mi się nie stało" daje się czytelnikowi sygnał, że bieda jest ok. Tak to odbieram na podstawie przeczytanych podobnych artykułów i wysłuchanej propagandy w mediach (również amerykańskich).

Marishka
 
     
xvk 

Pomogła: 20 razy
Dołączyła: 31 Sie 2009
Posty: 715
Skąd: Poznań
Wysłany: Wto Sty 26, 2010 00:07   

xvk napisał/a:
Mój eksperyment z życiem (prawie) za darmo całkiem sporo mnie jednak kosztował: wielogodzinne łażenie w poszukiwaniu żywności, stres, wstyd. Wiem, że nie zabrzmi to odkrywczo, ale człowiek, który ma gdzie mieszkać, co zjeść i w co się ubrać, nawet nie zdaje sobie sprawy, jak trudno może być, gdy tego wszystkiego nagle zabraknie.


Ja ten artykuł odebrałam trochę inaczej, ponieważ autorka umieściła powyższe słowa na zakończenie.
Chciała poczuć jak to jest żyć bez pieniędzy i zrobiła to. Inaczej się nie da poznać czyjegoś życia tak naprawdę. Trzeba wejść w „cudze buty”. Zrobiła to dla kasy za artykuł. Ale powyższe wnioski specjalnie nie zachęcają do powtarzania eksperymentu i są na zdrowy rozum prawidłowe.

Z węglami masz rację. Sama byłam kiedyś w bardzo trudnej sytuacji, bez pracy, sama, po rozwodzie i kupowałam patrząc bardziej na ceny, niż na cokolwiek innego. Też mi wychodziło więcej węglowodanów.
W biednych domach, szczególnie tam gdzie dużo dzieci, trzeba czymś zapchać brzuch. Chleb, ziemniaki się nadają, do tego tania margaryna, to jest baza.

M i T napisał/a:
zadzwoniła pewna malarka oburzona sugestią łażenia na wernisaże w celu darmowej "wyżery". Opowiadała, że czesto widuje takie osoby na swoich wystawach i że jest jej przykro z tego powodu, tym bardziej, że poczęstunek organizuje z własnych pieniędzy.


Tu autorka popełniła rzeczywiście błąd. Na jej miejscu nie propagowałabym takiej darmowej wyżerki w artykule. Naśladowcy pewnie się znajdą, niekoniecznie wśród najbiedniejszych. Malarka miała absolutnie rację.

Odbiór całości artykułu może być inny u kogoś, kto nigdy nie miał do czynienia z biedą z bliska, nie zastanawiał się nad tym. Wtedy rzeczywiście może lekko do tego podejść. W Polsce nie ma chyba dużo takich osób. A ci najbogatsi pewnie też rzadko czytają takie gazety. Jak już czytają, to raczej te grube, kolorowe, błyszczące miesięczniki: Twój Styl, itp. :)
 
     
krzysztof2

Pomógł: 25 razy
Dołączył: 14 Maj 2009
Posty: 756
Wysłany: Wto Sty 26, 2010 09:21   Freeganizm po polsku .

WITAM :hug:

"Dzieci śmieci " - czyli freeganizm po polsku
http://wiadomosci.onet.pl...3,kioskart.html

"Kontenerowiec, w Stanach Zjednoczonych znany jako freegan, to przeczesywacz miejskich śmietników
Założyłem stare łachy, skrzyknąłem przyjaciół i poszliśmy w miasto szukać jedzenia po śmietnikach. Znaleźliśmy składników na 120 talerzy zupy.
– Rękawiczki dostałam gratis, do farby do włosów. Czy będą dobre? – zastanawia się Meg, hungarystka, księgowa w międzynarodowej korporacji. Za chwilę będzie przeczesywać śmietniki i przysklepowe kontenery w poszukiwaniu przeterminowanego jedzenia.
– Najchętniej to bym znalazł pizzę, ale zadowolę się chlebem baltonowskim i skwarką – rzuca Marcin M., wychowawca szkolny. – Zawsze chciałem być śmieciarzem – dodaje.
– A ja nie chcę, żeby sąsiedzi się dowiedzieli – przyznaje Michał, socjolog. – Dlatego nurkować możemy wszędzie, byle nie w kontenerach Ochoty.
– Ja tylko będę cykał foty, te lateksowe rękawiczki obrzydliwie przyklejają się do rąk – wtrąca Marcin W., student zarządzania na SGH. – Czy możesz wskoczyć do tego kontenera? Chcę cię mieć po szyję w śmieciach – zwraca się do mnie i wyjmuje aparat.
Kontenerowiec, w Stanach Zjednoczonych znany jako freegan, to przeczesywacz miejskich śmietników, który szuka jedzenia zdatnego do spożycia. Nie z konieczności, ale z wyboru. Kontenerowcy sprzeciwiają się marnotrawieniu produktów spożywczych.
– Wyrzucanie przeterminowanych o jeden dzień jogurtów na śmietnik jest niemoralne – uważa Eleonora, Niemka, która przywiozła modę na śmieciowe poszukiwania z Drezna. – No bo czy ten jeden dzień rzeczywiście robi różnicę? – pyta.
Eleonora udziela nam kilku rad
Pierwsza rada: Szperanie po osiedlowych śmietnikach to ostateczność. Wiele zdatnych do spożycia produktów znajduje się w przysklepowych kontenerach i w plastikowych pojemnikach na tyłach barów.
Druga rada: Zachowajcie następującą hierarchię - najlepsze są produkty fabrycznie zapakowane – chipsy, pierniki w blaszanych pudełkach, jogurty, napoje i wszystko, co hermetycznie zamknięte. Później szukajcie chleba, owoców i warzyw, ale tylko tych, szczelnie zamkniętych w plastikowych workach. Nie spisujcie na straty delikatnie przegniłych jabłek. Wystarczy odciąć miękkie kawałki i już jest wkład do szarlotki. Wysoka temperatura w piekarniku zabija wszystkie zarazki. Nigdy nie sięgajcie po napoczęte jedzenie – niedojedzone hamburgery i obskubane frytki. Mógł je skubać szczur.
Trzecia rada: Szukanie śmieci nie jest ani legalne, ani nielegalne. Policja może was zatrzymać za śmiecenie lub wtargnięcie na teren prywatny.
Czwarta rada: Kontenerowiec powinien mieć gumowe rękawiczki, latarkę, plastikowe worki i ubranie, w którym następnego dnia nie pójdzie do pracy albo na uniwersytet.
Piąta rada: Zostawiajcie po sobie porządek.
– Czy kontenerowcy grzebią czasem w śmietnikach z powodów ekonomicznych? – pytam Eleonorę. – Niektórzy tak. Na przykład niedojadający studenci, którzy wolą wydać pieniądze na książki albo kino. Ale wielu decyduje się na nocne wyprawy z powodów ideologicznych – mówi Niemka. – To często ludzie z dobrych domów, którym chce się rzygać, gdy myślą o przepastnym życiu, które wiodą ich rodziny – dodaje.

Pierwszy odruch wymiotny
Na Woli lądujemy w listopadowy, pochmurny dzień. Jest kwadrans po północy. Unosi się nad nami duch Oliviera Twista. Jesteśmy bandą uzbrojoną w lateksowe rękawiczki, latarki, ortalionowe spodnie i bluzy, niemal z czasów pierwszej komunii. Ta noc jest naszą pierwszą kontenerską komunią – wcześniej nie zbieraliśmy nawet odchodów po naszych psach.
Wybieramy śmietnik na tyłach Carrefoura przy Górczewskiej. Wątłe światło latarń, opustoszały parking i gęsta mgła jak osłona dymna - czujemy się bezpieczni. Krępujące uczucia szybko odchodzą.

Meg, Marcin M. i ja wskakujemy do kontenera. Michał w tym czasie przeczesuje plastikowe worki, zgromadzone wokół śmietnika jak gruppies przy gwieździe pop. Znajduje cukinię.
– Zanotuj. Godzina 0:27, pierwszy odruch wymiotny – zagaja Marcin M., który spod sterty kartonu wyciąga kloc zgniłego mięsa. – Z tej wołowiny nic już nie będzie. Leżała luzem, przy poplamionych chusteczkach – dodaje.
– Nie sądziłam, że to może mnie tak wciągnąć – cieszy się Meg. – Czuję się dziwnie wolna i odprężona – mówiąc to, macha do nas podgniłym bananem.
Banan to wartościowe znalezisko. Można go ususzyć i zrobić z niego chipsy. Albo ciasto z cynamonem. Pięć minut później znajdujemy trzy saszetki cynamonu. Przeterminowanego o dwa dni.

Zostaw alkomat, to świry
Kreślimy koła po wolskich ulicach. Prymasa Tysiąclecia dostarcza nam lokówkę. Płocka – chleb, pączki i niezniszczony wykaz płac pracowników jednego ze sklepów. Dowiedzieliśmy się z niego, że pani Krystyna, kasjerka zarabia 1,6 tys. zł brutto. A pan Krzysztof, który jest kierownikiem działu, dostaje 800 zł więcej. Do kontenerów McDonald’s nie sposób się dostać, bo są wewnątrz budynku.
Przed dyskoteką „Magnetic” przy forcie Wola nie znajdujemy nic. Znajdują nas policjanci. Spoglądają na bandę oszołomów w gumowych rękawicach i latarkach przyklejonych do czół.
– Tadek, świry. Zostaw ten alkomat – mówi funkcjonariusz drogówki do swojego partnera. Sprawdza dokumenty i pozwala odjechać.
Na ulicy Olbrachta zatrzymujemy się przy osiedlowym spożywczaku. Ciemno jak w kopalni, ale wspomagamy się reflektorami auta. Trzy plastikowe kontenery wypełnione po czub wzgardzonym jedzeniem. Pieczarki można usmażyć i nafaszerować bułę. Foliowana kapusta pekińska spokojnie może posłużyć do sałatki z kukurydzą i majonezem. Jest i kukurydza - dwie puszki jakiegoś „bondjułela” i suszony koperek w słoikach.
Z kalafiora można od biedy ugotować zupę, ale może warto przeprosić się z podgniłymi pomidorami i w wysokiej temperaturze upichcić sos do spaghetti. Trzeba nam kwadransa, żeby znaleźć przyprawy – sproszkowana bazylia i zioła prowansalskie. Ziele kuchni włoskiej i rozmaryn. - Warszawskie śmietniki, festiwal ziół, bogatszy niż arabski suk – krzyczy Marcin W..
– A ja to bym tych świństw nie włożył do ust – wtrąca Marcin M.
– Ludzie mają blokadę, ale wystarczy zrobić eksperyment. Zaproś przyjaciół na kolację i upichć dania ze śmietnikowych składników. Nie poczują różnicy – radzi Eleonora.

Jak chcę jeść, idę w miasto…
Eleonora jest córką profesora matematyki i wziętej architekt. Przede wszystkim jest jednak globtroterką i bywalczynią wielkomiejskich squatów. Zjechała pół świata, bo zamiast jedzenia kupowała benzynę.
Trafiliśmy na siebie na Wyspach Owczych – kraju najdroższych bułek, szynek, warzyw i owoców. Za najtańszy bochenek chleba trzeba zapłacić 22 korony (15 zł). Tyle samo za pomarańczę.
Lodówka Eleonory pękała od cytrusów, jogurtów, ketchupów i kabanosów. Z jej zapasami mogły się równać co najwyżej stołeczne knajpy. Od dwóch lat nie wydała na jedzenie złamanego grosza.
– Jeśli mam ochotę na ciasto ze śliwką, to idę w miasto i znajduję – mówi. – Nie kupuję dezodorantów, mydeł, szamponów i kremów. Wszystkiego dostarczają śmietniki – dodaje.
Wyjątkiem są ubrania i książki. – No bo przecież nie jestem brudasem! – wzdryga się.
Wystarczyła jedna noc penetrowania stolicy Wysp Owczych – Torshavn, żeby zaopatrzyć się w 53 banany, 37 jabłek, 51 marchewek, 18 jogurtów, 30 półlitrowych sosów „remolada”, ser żółty, 11 bułek pszennych, cztery chleby pełnoziarniste i 42 paczki chipsów – solonych i paprykowych. Później była kolacja na 20 osób. Farerzy (mieszkańcy Wysp Owczych) zajadali się bananowym ciastem i marchwią w czosnkowym dipie. Komplementowali Eleonorę za jej talent kulinarny.

– W Polsce ruch „kontenerowców” dopiero raczkuje. Na Zachodzie niektóre sieci supermarketów zabezpieczają odpady przed bakteriami z myślą o kontenerowcach – tłumaczy Niemka. – Istnieje symbioza. Kontenerowcy otrzymują pokarm, a hipermarkety są łaskawiej traktowane przez alterglobalistów.

Liczby
Specjalistyczny portal amerykański www.foodproductiondaily.com szacuje, że nawet połowa wyprodukowanej żywności w USA może trafiać na śmietnik. Neapol, Nowy Jork, aglomeracje w Indiach, Indonezji i na Filipinach zmagają się z poważnym kryzysem ekologicznym. Obecne wysypiska są przepełnione, a miejsc na nowe jest coraz mniej.
Organizacja Bread For The World podaje liczby: 16 tys. – tyle dzieci każdego dnia umiera z głodu; 1,02 miliarda – tylu ludzi zmaga się obecnie z głodem. 6,7 miliarda – tylu ludzi żyje na Ziemi.
Instytut Pracy i Spraw Socjalnych szacuje, że ponad 2 miliony Polaków żyje poniżej granicy ubóstwa.
Meg, Michał, Marciny i ja nie gromadziliśmy jedzenia, jedynie je archiwizowaliśmy. Spędziliśmy na Woli cztery godziny. W tym czasie wygrzebaliśmy ze śmieci ok. 15 kg warzyw. To wkład na 45 litrów zupy - 120 talerzy.
– Lubię sobie pomyśleć, że nasze grzebanie w śmieciach jest przejawem istnienia globalnego społeczeństwa obywatelskiego – tłumaczy Janek „Zwierzak” - „kontenerowiec” z Warszawy, punk i nauczyciel gry na gitarze. Janek opowiada o jednorazowej akcji, którą zorganizował ubiegłej zimy z trojgiem przyjaciół. Przez noc zebrali trzydzieści kilogramów warzyw. Pojechali na Służew, pod most, i ugotowali zupę dla bezdomnych „kanalarzy”. – Stare dziadki, a dziękowali nam ze łzami w oczach… "


POZDRAWIAM Z ZIELONEJ GÓRY :papa:
 
     
Waldek B 
Moderator


Pomógł: 51 razy
Dołączył: 06 Lip 2008
Posty: 3552
Skąd: Warszawa
Wysłany: Wto Sty 26, 2010 10:10   

low carbowym freeganinem by było ciężko być, sama nazwa w sumie nawiązuje do weeganina i weegetacji

skórki wieprzowe, kości szpikowe, łój za złotówkę to normalka, ale reszta? musiałby taki chyba psom podkradać albo te psy podkradać, gołębie i inne...
_________________
http://waldekborowski.deviantart.com/
 
     
Hannibal 
Moderator

Pomógł: 191 razy
Wiek: 39
Dołączył: 25 Lut 2007
Posty: 15904
Skąd: Warszawa
Wysłany: Wto Sty 26, 2010 10:13   

Waldek B napisał/a:
low carbowym freeganinem by było ciężko być

nie no, to by było po prostu typowe padlinożerstwo ("scavenging") 8-)
wystarczyłoby podpatrywać jak to robią wrony, gawrony czy kruki - one są pod tym względem mistrzami :-D
_________________
Don't buy into mono-dimensional training regimens. Exercising should reflect how rich and varied life is. #MovNat
Ostatnio zmieniony przez Hannibal Wto Sty 26, 2010 10:14, w całości zmieniany 1 raz  
 
     
Bruford

Pomógł: 32 razy
Dołączył: 28 Sty 2005
Posty: 1739
Skąd: Warszawa
Wysłany: Śro Sty 27, 2010 10:21   

Ja na to jakoś inaczej patrzę.Freeganie miewają podkładkę ideologiczną , która ogólnie mieści się w nurcie lewicowym.Coś w sumie podobnego do squatters'ów.Bardzo naiwne , chwilami wręcz bzdurne.[/fade]
 
     
figa


Pomógł: 8 razy
Wiek: 67
Dołączył: 07 Lut 2005
Posty: 1142
Skąd: dolnośląskie
Wysłany: Śro Sty 27, 2010 23:25   

Po kiego licha mam kopać w śmieciach jak mam własny ogródek.
wątpe czy te zdechłe warzywa maja jakakolwiek wartośc odżywczą.
No i ZA DARMO??? jakie za darmo -a tyle czasu smierdzieć w kontenerach fuj,,
Co udowodnili gotując kocił zupy??? TA ELITA ,zawsze na głodzie ,
niech sami nuruja w szambie.
Tak ogólnie też przeraza mnie nadmiar produktów
od najmniejszych gadżetów ,ubioru po artykuły spozywcze .
Tu nie ma jakości tylko ILOŚĆ , a co za tym idzie i smieci
Osobiście -też wpadam nieraz w zakupocholizm
,ale przy mnie freganin by się nie utrzymał .
_________________
pozdrawiam
 
     
iliq 

Pomógł: 26 razy
Dołączył: 18 Wrz 2009
Posty: 1238
Skąd: Warszawa
Wysłany: Śro Sty 27, 2010 23:30   

Cytat:
Nie mówiąc już o coachsurfingu.



z tym akurat to sparawa jest tak samo super jak z podróżą "na stopa"
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Akademia Zdrowia Dan-Wit informuje, że na swoich stronach internetowych stosuje pliki cookies - ciasteczka. Używamy cookies w celu umożliwienia funkcjonowania niektórych elementów naszych stron internetowych, zbierania danych statystycznych i emitowania reklam. Pliki te mogą być także umieszczane na Waszych urządzeniach przez współpracujące z nami firmy zewnętrzne. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Dowiedz się więcej o celu stosowania cookies oraz zmianie ustawień ciasteczek w przeglądarce.

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Template modified by Mich@ł

Copyright © 2007-2024 Akademia Zdrowia Dan-Wit | All Rights Reserved